Zdalna część rekrutacji do szwedzkiej firmy Klarna
Jak wyjechałem do Szwecji, cz. 1
Od zawsze wiedziałem, że będę chciał wyjechać za granicę. Wyjechać i pomieszkać w zupełnie innym miejscu przez bliżej nieokreśloną ilość czasu. Sprawdzić czy gdzie indziej płynie on inaczej.
Poznawać i przebywać wśród ludzi o odmiennym spojrzeniu na świat. Uwarunkowanym innymi korzeniami, historią i kulturą, zwyczajami czy panującym tam klimatem.
To także dla mnie jeden z filarów życiowej wolności: dzisiaj jestem tutaj, jutro mogę być gdzie zechcę...
To bardzo szeroki dla mnie temat, z którym związanych przemyśleń mam mnóstwo. Teraz jednak zajmę się jednym szczególnym aspektem – zmianą pracy. A konkretnie procesem rekturacji.
Początek
Konkretne działania rozpocząłem zaraz po obronie magisterki. Było to już ładnych parę lat po ukończeniu uczęszczania na studia. Zwyczajnie nie potrafiłem zrobić tego w terminie. Do trzeciego roku było sporo nauki, a od czwartego praca.
Większość w zasadzie działań odbyła się w LinkedIn. Zacząłem od odpisania na kilkanaście nieodpowiedzianych wiadomości z ostatniego roku, które dotyczyły zagranicznych ofert.
Zapytałem wtedy pewnego jegomościa czy nie ma czasem oferty z Holandii lub Niemiec. On na to, że ma mnóstwo z Londynu (wiadomo) i jedną ze Szwecji. No to już mieliśmy o czym rozmawiać, bo Skandynawia też mnie interesowała.
Poniżej materiał reklamowy na temat Sztokholmu jakim zostałem uraczony. Udany zresztą.
Na marginesie, wolałbym być może do jakiegoś kraju typowo anglojęzycznego. Niestety nie ma żadnego fajnego niedaleko. W Szwecji natomiast każdy po angielsku śmiga.
Zdalna część procesu rekrutacji
Po odświeżeniu i wysłaniu mojego CV, nadszedł czas pierwszej rozmowy telefonicznej. Była ona formalnością – wstępnym rozpoznaniem gruntu. Sprawdzeniem czy intencje obu stron pokrywają się ze sobą. No i tak naturalnie było.
Następnie dostałem do rozwiązania test logiczny. Nie pamiętam dokładnie, ale posługiwał się on czymś w stylu kropek na szachownicy. Dla zadanej sekwencji czterech bodaj ustawień, trzeba było dopasować piąte. Zadanie dość proste, ale wymagało skupienia.
Zadanie programistyczne
Kolejnym krokiem w procesie było zadanie programistyczne. Dotyczyło ono zaprogramowania prostego RESTowego webserwisu z jednym endpointem – /decision, oczekującym JSONa z danymi użytkownika: emailem, imieniem i nazwiskiem oraz kwoty.
Miał on zwracać decyzję kredytową zgodnie z pewną prostą logiką, a kolejne wywołania winny zmniejszać dostępny limit kredytowy.
Uproszczeniem był brak wymagania, co do zapisu stanu serwisu w bazie danych. Językiem miała być Java, a framework dowolny.
Wybrałem Jersey używając minimum potrzebnych technologii. Oryginalny kod dostępny na githubie. Podobał się chyba w miarę. Istotnym okazało się dobre pokrycie testami oraz zapewnienie prawidłowego działania podczas wielu jednoczesnych połączeń.
Poniżej serce aplikacji: kod odpowiedzialny za pobranie aktualnego limitu, podjęcie decyzji i uwzględnienie ewentualnych zmian w repo.
Rozmowa
Zwieńczeniem tej części była Skype’owa rozmowa z moją obecną menadżerką. Dostałem sporo pytań. Nie pamiętam zbyt wielu szczegółów, ale kojarzę, że nie na wszystkie było łatwo odpowiedzieć.
Jak to bywało
Muszę przyznać, że do tej pory – o ile mnie pamięć nie myli – spotkałem się z dwoma rodzajami rozmów rekrutacyjnych. Pierwszy typ, to pytania techniczne. Jedyne jakie słyszałem na rozmowach np. w Microsofcie czy Amazonie.
Drugi to tzw. rozmowa haerowa, traktująca np. o tym co jest naszą największą wadą lub gdzie widzimy siebie za 5 lat. Przeprowadzana głównie przez osoby, które nie są decyzyjne, nie mają wiedzy o tym jak się pracuje w engineeringu, a i też nie zajmują się poszukiwaniem talentów.
Zdarzyło mi się kilka razy, ładnych już parę lat temu, przyjechać do siedziby firmy jedynie w celu przeprowadzenia tak mało znaczącej konwersacji. Strzelam jednak, że dziś taką praktykę stosuje się coraz rzadziej.
Jak było teraz
No to tutaj miałem do czynienia z typem trzecim. Sprawdzającym samoorganizację, sprawność w komunikacji, motywację, dopasowanie do zespołu, wartości którymi się kieruję.
Miałem na przykład opowiedzieć o tym, jakie działania podjąłbym, gdybym się zorientował, że naszemu zespołowi nie uda się dotrzymać jakiegoś terminu. Jak widzimy, to nie jakieś rocket science. Do przejścia.
Te pytania generalnie może i nie różniły się diametralnie od tych z drugiej grupy. Ale fakt, że były zadawane przez osobę osobiście odpowiedzialną za budowanie kilku zależnych od siebie zespołów, zmienia całkowicie kontekst.
A był to okres dynamicznego rozwoju firmy. Jak się później okazało, miałem dołączyć do zespołu w podobnym czasie co dwóch kolegów z Brazylii oraz jeden z Argentyny i jeden z Macedonii.